„Podróżuję w poszukiwaniu inności”. Wywiad z Agnieszką Godlewską

Prosto z Panamy na nasze pytania odpowiada Agnieszka Godlewska – autorka bloga Travelike.pl, mierząca się właśnie z największym wyzwaniem, jakie może sobie postawić podróżnik: wyprawą dookoła świata.

Turisticus.pl: Zwiedzasz świat ze swoim chłopakiem. Kto kogo zaraził pasją do podróżowania?

Agnieszka Godlewska: Na początku była pasja, potem my! Gdy tylko się poznaliśmy, jedna z naszych pierwszych rozmów dotyczyła marzeń o podróży dookoła świata. Później marzenia zamieniły się w plan, który z czasem nabrał konkretów: ustaliliśmy trasę, datę i wstępny budżet, a kropką nad „i” był zakup biletów w jedną stronę.

Dobrze spaliście przed wyjazdem? Nie było żadnych wątpliwości, obaw przed nieznanym, chęci przemyślenia wszystkiego jeszcze raz?

Prawdę mówiąc – nie mogliśmy się doczekać! Już pół roku wcześniej odliczaliśmy dni, a tuż przed wyjazdem mieliśmy tyle spraw do załatwienia, że naprawdę nie było już czasu na wątpliwości, obawy, przemyślenia, ani nawet na sen. Dosypialiśmy więc w samolocie – i spało nam się bardzo przyjemnie. To chyba znak dobrze podjętej decyzji.

Kiedy i dlaczego zaczęłaś podróżować „na serio”, czyli nie tylko po to, żeby wypocząć przy hotelowym basenie?

W pierwszą prawdziwą podróż wyruszyłam mając sześć lat, z moją mamą. Dla mamy były to wczasy w Bułgarii, a dla mnie – podróż w nieznane. Po raz pierwszy dowiedziałam się, że za granicami Polski istnieje inność, i to taka, którą trudno objąć słowami. Pamiętam dokładne kontrole na granicy z Rosją, podróż pociągiem przez biedne rumuńskie wioski, zabawy z czarnoskórymi dziećmi na plaży w Warnie i ludzi, którzy wszędzie dookoła rozmawiali w obcych językach. Podczas tamtych wakacji zdecydowałam, że gdy dorosnę, będę podróżować po dalekim świecie. I podróżuję – a baseny hotelowe zawsze omijałam szerokim łukiem. To po prostu nie dla mnie.

Odwiedzasz egzotyczne zakątki świata; ostatnio były to Gwatemala, Honduras czy Belize, a obecnie Panama. Dlaczego ciągnie Cię akurat do takich miejsc, jak Ameryka Środkowa?

Podróżuję w poszukiwaniu wyżej wspomnianej „inności” – dlatego staram się zawsze jechać tam, gdzie jeszcze nie byłam. Planując podróż, postanowiliśmy zacząć od kontynentów amerykańskich, a wąski pas lądu pomiędzy Ameryką Północną i Południową zawsze wydawał mi się wart poznania. Ameryka Centralna to starożytne ruiny Majów i dzisiejsi Majowie żyjący w biednych wioskach tuż przy dżungli; to urocze miasteczka kolonialne i szybko rozwijające się nowoczesne miasta oraz różnorodność kulturowa regionu, w którym każdy kraj cechuje lokalny koloryt.

Czym Ameryka Środkowa może zaskoczyć przeciętnego Europejczyka, przyzwyczajonego do podróżowania w granicach swojego kontynentu?

Przeciętnego Europejczyka zdziwiłyby zapewne tutejsze śniadania, na które składa się między innymi ryż z czerwoną fasolą i… smażone banany (przepyszne!). Poza tym każdy kraj Ameryki Centralnej zaskoczyłby go czymś innym.

Gwatemala jest „najbardziej rdzennym” krajem regionu – aż 40 proc. mieszkańców to ludność należąca do rdzennych plemion Ameryki Centralnej. Członkowie plemienia Majów są bardzo dumni ze swojego pochodzenia – kobiety na co dzień ubierają się w tradycyjne, kolorowe stroje ludowe, które różnią się w zależności od regionu. Podręczne pakunki, jak również zakupy nosi się tu na głowie. Majowie żyją w bardzo tradycyjny sposób – w niewielkich i biednych wioskach. Mężczyźni pracują najczęściej przy wyrębie drzew, a kobiety sprzedają na targach swoje domowe wypieki.

El Salvador zamieszkują Metysi (ludność rdzenna to tylko 3% mieszkańców Salvadoru). Europejczyka, który zawsze spieszy się do swoich zajęć, najbardziej zaskoczy i ujmie tu podejście do drugiego człowieka. Salwadorczycy są niezmiernie serdeczni i pomocni – zawsze mają czas, by wskazać drogę, porozmawiać lub posłużyć radą. Jako jeden z najbogatszych krajów Ameryki Centralnej Salvador szczyci się edukacją na wysokim poziomie – wiele osób zna język angielski i każdy wita obcokrajowców z wielkim uśmiechem. W miejscowości Juayua starszy pan z chęcią wybrał się z nami na spacer, by wskazać nam drogę do centrum miasta; w miasteczku Santa Ana pani w kawiarni narysowała nam szczegółową mapkę, abyśmy na pewno trafili do polecanego przez nią hotelu, a w miejscowości Suchitoto zostaliśmy zaproszeni do domu przez pana, który miał na ścianie wielki portret Jana Pawła II…

Z Hondurasem sprawy mają się nieco inaczej – ludzie są uprzejmi, lecz podchodzą do obcych z pewną rezerwą. Tym bardziej zdziwiło nas radosne powitanie, jakie zgotowali nam członkowie plemienia Garifuna, mieszkający w wiosce rybackiej nad Morzem Karaibskim. Garifuna są potomkami niewolników pochodzących z Wysp Karaibskich (głównie z Jamajki) i rdzennych mieszkańców Ameryki Centralnej. Plemię posiada własną kulturę: muzykę, tańce, święta i… kuchnię. Przepyszne kokosowe wypieki na pewno byłyby sporym zaskoczeniem dla przeciętnego europejskiego podniebienia!

Na południe od Hondurasu leży Nikaragua – kraj zachwycający przepiękną przyrodą. W dżungli krzykliwe małpy skaczą po drzewach, a roztargniony turysta może łatwo paść ofiarą ich złodziejskich zapędów. Wysokie wulkany budzą ogromny respekt, a urokliwe jeziora pozwalają na chwile wytchnienia. Przeciętny Europejczyk z pewnością zachwyciłby się wyspą Ometepe, powstałą na skutek erupcji wulkanicznej. Nad wyspą górują dwa olbrzymie wulkany, a dobrze oznaczone szlaki umożliwiają wejście na sam szczyt. Jeden z wulkanów – Maderas – jest porośnięty lasem chmurzystym (cloud forest). U stóp wulkanów leżą niewielkie wioski, a piękne plaże to doskonałe miejsca na odpoczynek.

Kostaryka to już zupełnie inny świat – to jedna z najpopularniejszych destynacji wakacyjnych dla obywateli USA. Znajduje się tu wiele parków narodowych, ale – jak nietrudno zgadnąć – jest to wyprawa na zupełnie inny budżet. Przeciętny Europejczyk zapewne byłby zdziwiony ogromną różnicą pomiędzy biedną Nikaraguą a graniczącą z nią bogatą Kostaryką.

Panama, ostatni kraj Ameryki Środkowej, ma w sobie coś z Kostaryki i innych krajów regionu. Wciąż niedroga, przyciąga coraz więcej amerykańskich turystów i… emerytów. Typowy Europejczyk byłby zdziwiony, odwiedzając górskie miasteczko Boquete. Poza rdzennymi mieszkańcami odzianymi w tradycyjne stroje spotkałby tu również wielu amerykańskich emerytów, jeżdżących wielkimi pikapami i chodzących na spacery z młodymi panamskimi żonami oraz malutkimi dziećmi. Miasteczko Boquete udowadnia, że emerytura to nie tylko odpoczynek po latach pracy – tu zupełnie nowy styl życia.

Zwiedziłaś dużą część USA, m.in. Teksas, Florydę czy Illinois. Poznałaś Detroit od strony, którą rzadko pokazuje się w mediach. Jak wypadła rzeczywistość Stanów Zjednoczonych w konfrontacji z Twoimi wyobrażeniami o tym kraju?

Myśląc „Stany Zjednoczone”, miałam przed oczami tłuste hamburgery, nowojorskie drapacze chmur, Wielki Kanion i olbrzymie rancza gdzieś na południu. Odwiedzając USA przekonałam się, jak mało wiedziałam o tym kraju.

Stany Zjednoczone są ogromne i bardzo zróżnicowane – nie da się ich opisać jednym słowem, jednym zdaniem, ani nawet jednym artykułem. W USA każdy stan jest jak zupełnie inny kraj, a stolica stanu najlepiej oddaje indywidualizm danego regionu. Nie da się porównać Nowego Jorku do Nowego Orleanu, San Francisco do Santa Fe ani Miami do Detroit.

Mnie najbardziej zainteresowały dwa skrajnie różne miasta: Nowy Orlean i Detroit. Nowy Orlean to miasto zbudowane przez Francuzów – pełne uroczych kamieniczek, wąskich ulic, placów i zaułków, gdzie najlepsi muzycy z całego kraju urządzają spontaniczne koncerty. Jest to miasto pełne muzyki – na każdym rogu przez cały dzień spotkać można zespoły jazzowe, swingowe i inne, a pełna zachwytu publiczność (złożona z przypadkowych przechodniów) nie szczędzi braw. Swoją atmosferą Nowy Orlean jest bliższy Europie niż Stanom Zjednoczonym, ale domieszka amerykańskiej kultury i kreolskiej kuchni (której specjalnością jest aligator z grilla!) sprawia, że miasto tworzy zupełnie nową jakość, niespotykaną na żadnym innym kontynencie.

Detroit to całkiem inny świat: miasto, które za sprawą przemysłu samochodowego zrobiło błyskawiczną karierę, by później równie szybko spaść na samo dno. Ślady dawnego dobrobytu kryją się dziś w opustoszałych ruinach fabryk, teatrów, kościołów, szkół i szpitali, a domy w wymarłych dzielnicach straszą pustymi oknami. Ale Detroit się nie poddaje – mieszkańcy robią wszystko, by ocalić miasto. W starych murach fabryk powstają muzea, stypendia miejskie przyciągają artystów i studentów z całego świata, w centrum wyrastają nowe osiedla.

Pewien lokalny artysta za pomocą sztuki odmienił oblicze swojej dzielnicy. Tyree Guyton, chcąc ocalić podupadającą Heidelberg Street, pomalował domy i ogrodzenia na jaskrawe kolory, po czym przyozdobił je zabawkami, koszykami, wózkami sklepowymi, częściami samochodowymi, butami i innymi przedmiotami znalezionymi w okolicy. Dziś Heidelberg Project jest znane na całym świecie i co roku przyciąga wielu turystów jako świadectwo zwycięstwa sztuki nad degradacją.

Mówiąc o Stanach Zjednoczonych, nie sposób nie wspomnieć o niesamowitej przyrodzie tego kraju. W USA Parki Narodowe są tak olbrzymie, że na terenie niektórych z nich można by spędzić dwa tygodnie i wciąż nie zobaczyć wszystkiego. Fenomenem jest Arches National Park, gdzie znajdują się ponad dwa tysiące łuków i innych malowniczych formacji skalnych. Leżący na samym końcu parku Devil’s Garden nie na darmo nosi tę nazwę – pomiędzy iście diabelskimi drzewami wije się plątanina ścieżek, których piękno wiedzie na pokuszenie. Uwiedzeni malowniczym szlakiem, i my zagubiliśmy się w odległym zakątku parku, gdzie zastała nas noc. Przedzierając się przez skały, przepaście i śnieg, po dwóch godzinach błądzenia szczęśliwie odnaleźliśmy szlak. Dla żądnych przygód mamy jedną radę: do Arches weźcie ze sobą dobre latarki!

Wielkie wrażenie zrobił na nas również znajdujący się w stanie Nowy Meksyk White Sands National Monument – miejsce, gdzie piasek przybiera kolor najbielszego śniegu i jak okiem sięgnąć widać tylko biel, biel i biel…

Czy kiedykolwiek znalazłaś się w takim miejscu lub spotkałaś z taką kulturą, że opanowało Cię uczucie zagubienia w obcym świecie?

Tak – raz poczułam się przez chwilę bardzo nieswojo… Było to kilka lat temu w Turcji, podczas pobytu w miejscowości Trabzon. Miasto leży w Azji, nad Morzem Czarnym, a jego mieszkańcy zachowują się w sposób co najmniej niecodzienny dla typowej Europejki: kilkumetrowe kolejki do wszystkich bankomatów w mieście, wyznania miłości ze strony przypadkowych przechodniów i używanie słowa „Natasza” na określenie prostytutki.

W tej oto miejscowości wraz z koleżanką wybrałam się na piwo. Pub, który wybrałyśmy, był pusty – dwóch śmiertelnie znudzonych barmanów aż podskoczyło na nasz widok, nalało zimne piwo, podało orzeszki, zapytało, jaką muzykę sobie życzymy i już myślałyśmy, że z dobrego serca chcą uchylić nam islamskiego nieba… gdy nagle, po włączeniu muzyki, panowie zaczęli montować nad sceną wielką dyskotekową kulę, a żarówki w lampkach wymienili na czerwone. Gorączkowo dzwonili do różnych osób, po czym z zadowoleniem oznajmili nam, że możemy zacząć, bo wszystko jest gotowe i za chwile przyjdą panowie.

Wykorzystując chwilę zamieszania przy włączaniu pościelowej muzyki, wymknęłyśmy się z pubu. Do dziś nie wiem, czy barmani i nadchodzący „panowie” oczekiwali występów artystycznych, striptizu, czy też usług oferowanych przez lokalne Natasze… (Dodam tylko, że w pubach w tym mieście przesiadują tylko mężczyźni – kobiety chadzają jedynie do cukierni.)

W relacji z Gwatemali krytycznie podchodzisz do komercjalizacji kultur – trendu zapoczątkowanego przez turystykę. Czy uważasz, że współczesna turystyka to szkodliwe zjawisko?

Turystyka ma swoje niewątpliwe plusy, na przykład fakt, że działa pobudzająco na lokalną gospodarkę. Turyści są klientami lokalnych sklepów, kawiarni i hosteli; dają pracę i w ten sposób pozwalają na lepsze życie tym, którzy inaczej byliby skazani na biedę. Jednak jak każdy biznes, turystyka rządzi się swoimi prawami. Przyjezdni mają wymagania: jeżeli nie smakuje im lokalna potrawa, należy zmienić recepturę. Gdy taniec plemienny okazuje się nudny, należy go skrócić, a tradycyjne blade tkaniny zabarwić z użyciem nowoczesnych chemikaliów, by przyciągały oko.

Nie uważam jednak, aby turystyka ingerowała w wiekowe tradycje – po prostu dlatego, że nie ma do nich dostępu. Właścicielka lokalnej restauracji może zmienić recepturę serwowanej potrawy, ale ta sama potrawa podawana u niej w domu zostanie przyrządzona w tradycyjny sposób. Tancerze mogą zmodyfikować plemienny taniec na pokazie dla turystów, ale we własnym kręgu wykonają go zgodnie z obrządkiem. Kolorowe tkaniny kupi turysta, a tradycyjne pozostaną w domach mieszkańców regionu.

Turystyka to odpoczynek i rozrywka dla przyjezdnych oraz sposób zarabiania na życie dla lokalnych. To umowa, dzięki której każdy dostaje to, czego mu potrzeba – i nie ma w tym nic złego.

Podróżujesz dookoła świata – oczywiście życzymy pomyślnego zakończenia wyprawy, ale… co potem? Czy można przebić takie osiągnięcie? I czy w ogóle będziesz próbować?

O tym, co potem, będę myśleć… potem! Teraz jestem w Panamie, mieszkam w drewnianej chatce stojącej na cienkich palach, a pod podłogą chlupocze mi woda i pływają ryby. Jestem tu, by zaprzyjaźnić się z karaibskimi sąsiadami i poznać ich życie; by zobaczyć ogromne żółwie i przejść przez trudno dostępny szlak Mimbi Timbi. Nasze dalsze plany obejmują Panama City, przeprawę do Kolumbii i przejazd przez Amerykę Południową na tandemie. A co potem? O tym będę myśleć potem – nie po to wyjechałam, by planować powrót. [śmiech]

Dziękujemy za odpowiedzi i życzymy wielu udanych podróży.

* * *

Relacje z podróży Agnieszki przeczytacie na jej blogu Travelike.pl.

Wywiad przeprowadzony z inicjatywy portalu Bilety Autokarowe.

Autor: Turisticus

Kto nie lubi odpocząć od szarej codzienności przynajmniej w wolny weekend? Nie znam lepszego sposobu niż wyjazd do jakiegoś ciekawego miasta.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

*