Weszli na najwyższe szczyty w 26 krajach Europy, ale wiele wciąż przed nimi. Maciej Brożyna, Łukasz Godek, Jarosław Herbert i Maciej Śliż to autorzy projektu „Rzeszów na Koronie Europy”, w ramach którego zamierzają postawić stopę w najwyższym punkcie każdego kraju na kontynencie.
Bilety Autokarowe: Jak wpadliście na pomysł ekspedycji „Rzeszów na Koronie Europy”?
Maciej Śliż: Zacznijmy od początku: w roku 2002 dostaliśmy się na Uniwersytet Rzeszowski, kierunek: wychowanie fizyczne. Całą czwórką studiowaliśmy w Rzeszowie – tutaj poznaliśmy się i zaprzyjaźniliśmy. Sam pomysł podróżowania, początkowo w Bieszczady czy Beskid Niski, pojawił się w wyniku założenia STN, czyli Studenckiego Towarzystwa Naukowego przy ówczesnym Instytucie Wychowania Fizycznego i Zdrowotnego w Rzeszowie. Jego założycielami byli Maciej Brożyna i Jarosław Herbert.
W tamtym czasie rozpoczęły się wyjazdy turystyczno-krajoznawcze. Po jakimś czasie pojechaliśmy w Tatry i zdobyliśmy najwyższy szczyt Polski – Rysy, w czerwcu 2006. Po roku zdobyliśmy najwyższy szczyt Ukrainy, zaś w 2008 – Bułgarii. Właśnie wtedy, w Bułgarii, powstała idea „Korony Europy”. Po raz kolejny inicjatorami tego projektu byli Jarek Herbert i Maciek Brożyna.
Jak wyglądały przygotowania do pierwszej wyprawy? Czy rozpoczynając projekt, wiedzieliście, na co się porywacie, czy wyzwania Was zaskoczyły?
Początki nie były łatwe: nie mieliśmy sprzętu, brakowało większych funduszy na wyjazdy, ale mimo tego chęć wypadów w góry była wielka. Przygotowania do pierwszej wyprawy na pewno były pełne entuzjazmu czy ekscytacji, ale jednak trzeba je nazwać amatorką.
Przyjaźń, wsparcie i wzajemna pomoc w każdej sytuacji pozwoliły nam zdobyć już 27 europejskich szczytów, trzeba jednak przyznać, że mimo długotrwałych przygotowań, praktycznie każda wyprawa nas zaskakuje – czasem pozytywnie, ale czasem negatywnie.
Najwyższym zdobytym przez Was szczytem był rosyjski Elbrus – przez niektórych uznawany za szczyt azjatycki, przez innych za europejski. Czemu nie zostawiliście najtrudniejszego wyzwania na koniec? Czym kierujecie się, wyznaczając kolejność zdobywania szczytów?
Istnieje konflikt w środowisku podróżników i geografów, dotyczący tego, czy Elbrus znajduje się w Europie, czy w Azji. Postanowiliśmy wejść na ten szczyt w celu uniknięcia późniejszego sporu, czy faktycznie zdobyliśmy Koronę Europy, czy też nie.
Szczerze mówiąc, wybraliśmy Elbrus, ponieważ chcieliśmy zostać zauważeni – ale z drugiej strony w celu podjęcia większego wyzwania; sprawdzenia się. Oczywiście przygotowania do wejścia na Elbrus były bardzo zaawansowane, przemyślane, można nawet powiedzieć, że… „trochę profesjonalne”. Dużo biegaliśmy, pływaliśmy, czy po prostu chodziliśmy po Bieszczadach i Tatrach.
Podczas wejścia na Elbrus napotkaliście problemy, takie jak choroba wysokościowa i wycieńczenie organizmu. Czy nie wpłynęło to na Waszą motywację? Nie chcieliście w pewnym momencie zawrócić?
Choroba wysokościowa, nudności, brak tlenu – doświadczyliśmy ich w trakcie wyprawy na najwyższy szczyt Rosji. W pojedynkę żaden z nas nie dałby rady, dlatego też podczas wspinaczki pomagaliśmy sobie wzajemnie. Nikt nie miał sił, wszyscy byli zmęczeni, jednak wsparcie, dobre słowo, czy po prostu ludzki odruch zawsze sprawiał, że pięliśmy się dalej, aż na sam szczyt i z powrotem. Bo zdobyć szczyt nie znaczy wejść na niego, ale przede wszystkim zejść potem na sam dół.
Byliście w Kosowie, gdzie zdobyliście Djeravicę. Jak w tak niestabilnym politycznie regionie traktuje się turystów?
Odwiedziliśmy Kosowo w sierpniu 2012 roku i naprawdę żaden z nas nie powie złego słowa na temat kraju, ludzi, czy ich podejścia do turystów.
Czy czuliśmy się bezpiecznie? Oczywiście że tak. Kosowianie chcą pokazać, że ich kraj funkcjonuje normalnie – wiele osób zna język angielski, każdy chce być pomocny. Co prawda są tereny, szczególnie w górach, nadal rozminowywane przez jednostki wojskowe, lecz nasze wrażenia były generalnie bardzo pozytywne. Chcielibyśmy jeszcze wrócić do Kosowa – być może na wakacje.
Zdobywanie najwyższego szczytu Luksemburga było dość osobliwe…
Zdobyliśmy go razem z czterema innymi – najpierw najwyższy szczyt w Niemczech, później w Liechtensteinie, Belgii i Holandii. Na końcu szczyt Luksemburga.
Najdziwniejsze było to, że choć mieliśmy GPS i dokładne mapy, za żadne skarby nie mogliśmy go odnaleźć. Okazało się, że leżał przy polnej drodze. Po kilkunastu minutach poszukiwań znaleźliśmy go, to znaczy kamień z najwyższym szczytem kraju.
Zdobyliście szczyty charakteryzujące się różnym stopniem trudności, a Wasz projekt to przedsięwzięcie szeroko zakrojone i wymagające. Czy grupa zawsze działa zgodnie, czy dochodzi między Wami do nieporozumień?
Jak to w grupie bywa, czasem jest ciężko, nawet bardzo ciężko – nie możemy wręcz na siebie patrzeć, a co dopiero sensownie rozmawiać. A jednak dążymy do wyznaczonego celu, jakim jest Korona Europy. Oczywiście, że kłócimy się, spieramy, a czasem nie rozmawiamy przez 1-2 dni, jednak zawsze sobie pomagamy, a w trudnych chwilach podnosimy na duchu.
Planujecie już kolejne ekspedycje? Które szczyty chcielibyście zdobyć w najbliższym czasie?
Na rok 2013 mamy kilka planów – Malta (szczyt już zdobyty – w kwietniu), później Hiszpania, Słowacja, Islandia, Watykan, San Marino, Białoruś oraz Irlandia.
Szczyty nie są wysokie – oprócz hiszpańskiego (Mulhacen) – jednak będziemy musieli szczegółowo rozpisać nasze wyprawy pod względem logistyki. Wszystko będzie zależeć od środków pieniężnych. Powoli finalizujemy rozmowy ze sponsorem; mamy nadzieję, że w końcu nasze plany zostaną sfinansowane.
Kiedy zamierzacie zakończyć projekt?
Chcielibyśmy zrobić to w ciągu dwóch i pół roku. Pozostało nam jeszcze 19 szczytów – jesteśmy świadomi, że tak naprawdę wiele przed nami. Mamy jednak nadzieję, że podołamy zadaniu. Trzymajcie za nas kciuki!
Dziękujemy za wywiad i życzymy powodzenia.
* * *
Wywiad przeprowadziła redakcja portalu BiletyAutokarowe.pl. Za udostępnienie zdjęć dziękujemy autorom projektu Rzeszów na Koronie Europy.